Poniedziałek, 5 września 2016
Do pracy/z pracy
- DST 4.95km
- Czas 00:14
- VAVG 21.21km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 4 września 2016
Trzemeszno -> Gniezno
- DST 20.18km
- Teren 5.00km
- Czas 01:02
- VAVG 19.53km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 września 2016
Jastrzębowo, później Trzemeszno
W pierwszą stronę z wiatrem, więc średnią udało się uzyskać całkiem niezłą - około 27 km/h. Później do Trzemeszna, bo nie chciało mi się samemu wracać do Gniezna, a tak to miałem towarzystwo :)
- DST 22.65km
- Teren 2.00km
- Czas 01:00
- VAVG 22.65km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 2 września 2016
Do pracy/z pracy
W końcu udało się zamontować nowy licznik po awarii chińczyka na wyprawie wzdłuż morza. Już niestety nie udało się go odratować. Teraz moje wycieczki będzie mierzyć chyba najlepsza opcja z względnie tanich - Sigma BC 16.12
- DST 4.92km
- Czas 00:12
- VAVG 24.60km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 1 września 2016
Do pracy/z pracy
- DST 5.00km
- Czas 00:14
- VAVG 21.43km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 31 sierpnia 2016
Do pracy/z pracy
Przeprowadzka spowodowała, że odległość do pracy uległa znaczącemu skróceniu. Od teraz moje wszelkie wyjazdy będą się odbywały z Gniezna - do odwołania :)
- DST 4.90km
- Czas 00:14
- VAVG 21.00km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 28 sierpnia 2016
Na burgera na Piekary
Po blisko trzytygodniowej przerwie w końcu mogłem wypróbować odremontowany rower. Założyłem tym razem kasetę CS-HG51, łańcuch KMC X8 oraz blaty korby średni i duży z grupy Alivio (różnica taka, że duży blat jest stalowy zamiast aluminiowy - dwa razy cięższy). Wymianie uległy też klocki hamulcowe - zamontowałem Clarksa takie same jak były, ponieważ byłem z nich zadowolony. Pierwsze wrażenia jak zawsze z nowym napędem - chodzi jak bajka. Dodatkowo skomponowałem sobie przyrząd do prostowania haka przerzutki i wyregulowałem wszystko tak, że chodzi bez najmniejszych zająknięć, czyli błyskawicznie, cicho i precyzyjnie. Mógłbym zostać profesjonalnym mechanikiem :)
- DST 6.10km
- Czas 00:18
- VAVG 20.33km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 8 sierpnia 2016
Trasa Świnoujście - Hel dzień 5/5
Po świetnej regeneracji dzień rozpoczynam całkiem nieciekawie. Budzę się, drapię po nodze a tu jakieś ciało obce. Patrzę a tu kleszcz:

Niestety musiałem przesiedzieć z nim około 2 godzin zanim otworzono kiosk, w którym zaopatrzyłem się w pęsetę do wyciągnięcia chama. Wcześniej nie miałem sprzętu, a niefachowe usunięcie takiego świństwa może nieść za sobą drastyczne skutki. Po opanowaniu problemu przystąpiłem do wyruszenia w drogę. Przez Karwię i Jastrzębią Górę przejeżdżam bez jakichś ciekawszych odczuć. Widzę tylko jak dużo ludzi zbiera się na plażę po zaparkowanych przy lasach samochodach. Przeoczam niestety jedną z atrakcji jaką chciałem zobaczyć, czyli Obelisk Gwiazda Północy w miejscu najdalej wysuniętym na północ Polski. Docieram za to do nieczynnej latarni morskiej w Rozewiu:

Co ciekawsze, znajduje się tam też druga latarnia, która była dostępna dla turystów:

Kawałek dalej zajeżdżam na drugie śniadanie na klif, z którego mam taki widok:

Chwilę później jestem już we Władysławowie. Zajeżdżam zobaczyć na plażę, ale tak szybko jak tam wjeżdżam, tak szybko wracam. Zastałem takie tłumy:


Tam doświadczyłem właśnie co to znaczy zaawansowany parawaning :) Nie tracąc czasu rzucam się na cel podróży, czyli na drogę w kierunku Helu:


Jazda tamtędy zajmuje mi bardzo dużo czasu jak na 33 km - około dwóch godzin... Co mocniejsze depnięcie to przeskok łańcucha i niebezpieczeństwo uszkodzenia nogi... Z męką docieram w końcu do celu:

Nie omieszkałem też uchwycić swojej twarzy pod tą tablicą:

Niestety zwiedzanie Helu pozostawiam sobie na inne wakacje ze względu na mało czasu do odpływu promu do Gdańska. Zajeżdżam do portu, kupuję bilet i jazda na miejsce.

Pozostało tylko oglądać Hel coraz dalej:

I dalej

I dalej:

Jeszcze tylko przejazd w Gdańsku na stację, zakup biletu, co też okazało się niełatwe. Pani w kasie nie chciała sprzedać biletu na pociąg, którym chciałem jechać ze względu na brak miejsc dla rowerów. Kupiłem na późniejszy, ale zapytałem konduktorkę czy mogę jechać. Ta się zgodziła i w domu byłem o kilka godzin wcześniej niż przewidywałem.
Podsumowując:
- Nie udało się zrealizować planu wyjazdu. Początkowo chciałem dojechać do samej Krynicy Morskiej z zaliczeniem Helu i wrócić z Gdańska pociągiem
- Nie przygotowałem się dostatecznie do wyprawy. Brakowało mi długich ciuchów, bo nad ranem budziłem się delikatnie zmarznięty, nie wziąłem kilku ważnych dla mnie narzędzi ze zwykłego przeoczenia, przydała by się apteczka w razie co...
- Pogoda była, krótko mówiąc, zła
- Jechałem sam, co trochę momentami demotywowało i nie było z kim się napić piwa :)
- Zawiódł sprzęt, po części z mojego zaniedbania (napęd i hamulce) i po części trochę przypadkiem (licznik)
- Wyjechałem trochę za późno, co skróciło mi nieco urlop
+ To moja pierwsza wyprawa kilkudniowa w życiu, z sakwami i namiotem, do tego w stosunkowo trudnym miejscami terenie i jestem mega zadowolony
+ Przez 5 dni pokonałem niespełna 500 km i wytrzymałem, więc jest dobrze
+ Niesamowity klimat i niesamowite przeżycia przemierzać krainę nadmorską i poznawać nowe tereny, florę i faunę, tak różniące się od naszych wielkopolskich płaszczyzn
+ Na trasie można spotkać naprawdę ciekawych ludzi, nie przewidując tego i będąc takim indywidualistą jak ja :P
+ Taka wyprawa nastraja dodatkowo, a przez brak realizacji planu czuję niedosyt i potrzebę ponownego wyruszenia w nieznane

Niestety musiałem przesiedzieć z nim około 2 godzin zanim otworzono kiosk, w którym zaopatrzyłem się w pęsetę do wyciągnięcia chama. Wcześniej nie miałem sprzętu, a niefachowe usunięcie takiego świństwa może nieść za sobą drastyczne skutki. Po opanowaniu problemu przystąpiłem do wyruszenia w drogę. Przez Karwię i Jastrzębią Górę przejeżdżam bez jakichś ciekawszych odczuć. Widzę tylko jak dużo ludzi zbiera się na plażę po zaparkowanych przy lasach samochodach. Przeoczam niestety jedną z atrakcji jaką chciałem zobaczyć, czyli Obelisk Gwiazda Północy w miejscu najdalej wysuniętym na północ Polski. Docieram za to do nieczynnej latarni morskiej w Rozewiu:

Co ciekawsze, znajduje się tam też druga latarnia, która była dostępna dla turystów:

Kawałek dalej zajeżdżam na drugie śniadanie na klif, z którego mam taki widok:

Chwilę później jestem już we Władysławowie. Zajeżdżam zobaczyć na plażę, ale tak szybko jak tam wjeżdżam, tak szybko wracam. Zastałem takie tłumy:


Tam doświadczyłem właśnie co to znaczy zaawansowany parawaning :) Nie tracąc czasu rzucam się na cel podróży, czyli na drogę w kierunku Helu:


Jazda tamtędy zajmuje mi bardzo dużo czasu jak na 33 km - około dwóch godzin... Co mocniejsze depnięcie to przeskok łańcucha i niebezpieczeństwo uszkodzenia nogi... Z męką docieram w końcu do celu:

Nie omieszkałem też uchwycić swojej twarzy pod tą tablicą:

Niestety zwiedzanie Helu pozostawiam sobie na inne wakacje ze względu na mało czasu do odpływu promu do Gdańska. Zajeżdżam do portu, kupuję bilet i jazda na miejsce.

Pozostało tylko oglądać Hel coraz dalej:

I dalej

I dalej:

Jeszcze tylko przejazd w Gdańsku na stację, zakup biletu, co też okazało się niełatwe. Pani w kasie nie chciała sprzedać biletu na pociąg, którym chciałem jechać ze względu na brak miejsc dla rowerów. Kupiłem na późniejszy, ale zapytałem konduktorkę czy mogę jechać. Ta się zgodziła i w domu byłem o kilka godzin wcześniej niż przewidywałem.
Podsumowując:
- Nie udało się zrealizować planu wyjazdu. Początkowo chciałem dojechać do samej Krynicy Morskiej z zaliczeniem Helu i wrócić z Gdańska pociągiem
- Nie przygotowałem się dostatecznie do wyprawy. Brakowało mi długich ciuchów, bo nad ranem budziłem się delikatnie zmarznięty, nie wziąłem kilku ważnych dla mnie narzędzi ze zwykłego przeoczenia, przydała by się apteczka w razie co...
- Pogoda była, krótko mówiąc, zła
- Jechałem sam, co trochę momentami demotywowało i nie było z kim się napić piwa :)
- Zawiódł sprzęt, po części z mojego zaniedbania (napęd i hamulce) i po części trochę przypadkiem (licznik)
- Wyjechałem trochę za późno, co skróciło mi nieco urlop
+ To moja pierwsza wyprawa kilkudniowa w życiu, z sakwami i namiotem, do tego w stosunkowo trudnym miejscami terenie i jestem mega zadowolony
+ Przez 5 dni pokonałem niespełna 500 km i wytrzymałem, więc jest dobrze
+ Niesamowity klimat i niesamowite przeżycia przemierzać krainę nadmorską i poznawać nowe tereny, florę i faunę, tak różniące się od naszych wielkopolskich płaszczyzn
+ Na trasie można spotkać naprawdę ciekawych ludzi, nie przewidując tego i będąc takim indywidualistą jak ja :P
+ Taka wyprawa nastraja dodatkowo, a przez brak realizacji planu czuję niedosyt i potrzebę ponownego wyruszenia w nieznane
- DST 62.00km
- Teren 5.00km
- Czas 04:00
- VAVG 15.50km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 sierpnia 2016
Trasa Świnoujście - Hel dzień 4/5
Kolejny dzień wyprawy i kolejne tragedie ludzkie. Wczorajszy dzień załatwił mi doszczętnie napęd i zauważyłem, że zaczynam hamować metalowymi obramowaniami klocków hamulcowych, zamiast warstwą ścierną... Napęd był na tyle załatwiony, że pomimo nasmarowania łańcucha, jazda pod górkę była prawie niemożliwa. Na każdej przerzutce na średniej i dużej tarczy z przodu przeskakuje łańcuch i koniec ze sprawnym pochłanianiem kilometrów. Dzisiejszy dzień postanawiam skrócić drastycznie i dojeżdżam ostatecznie do Dębek. Zaczynam od przeprawy rzeką Łebą:

I wjazdu do Słowińskiego Parku Narodowego, gdzie zatrzymuję się nad Wielkim Bagnem:

Dalej wyjeżdżam w Żarnowskiej, dojeżdżam asfaltami do Łeby, którą przelatuję i jadę z męką przez rezerwat przyrody Mierzeja Sarbska. Wyjeżdżam w okolicach latarni morskiej w Stilo, którą olewam i jadę do pierwszych lepszych asfaltów, żeby dotrzeć do miejscowości z bankomatem, bo zapomniałem wypłacić w Łebie pieniądze na obiad. Jadę więc przez Choczewo i tam usłyszałem po raz pierwszy w życiu akcent kaszubski, pytając o najbliższy bankomat :) Szkoda, że nie podsłuchałem żadnej rozmowy w tym dialekcie. Po obiedzie w Choczewie kieruję się na Białogórę i tam duktem leśnym już na Dębki. W okolicy rzeki Piaśnicy napotykam moc atrakcji. Obczajam słupek graniczny nr 1 z czasów II Rzeczypospolitej:

Kładkę nad rzeką:

Gdzie odbywają się pływy kajakowe:

Swoją drogą woda ma nieciekawy kolor jak dla mnie:

Samo ujście natomiast wygląda atrakcyjnie:

Postanowiłem tam osiąść w tamtejszym dniu ze względu na zmęczenie, zirytowanie niesprawnym napędem, małą ilością czasu do końca dnia oraz ochotą wypoczęcia w końcu na plaży. Rozbiłem namiot praktycznie w centrum za dość niską cenę (28 zł) i poszedłem na rekonesans miejscowości.
Plan na dzisiaj kompletnie niezrealizowany. Ani kilometraż, ani położenie absolutnie mnie nie zadowalało tegoż dnia... Spodziewałem się noclegu w okolicach Pucka po powrocie z Helu, ale to po wystartowaniu z okolic Łeby...

I wjazdu do Słowińskiego Parku Narodowego, gdzie zatrzymuję się nad Wielkim Bagnem:

Dalej wyjeżdżam w Żarnowskiej, dojeżdżam asfaltami do Łeby, którą przelatuję i jadę z męką przez rezerwat przyrody Mierzeja Sarbska. Wyjeżdżam w okolicach latarni morskiej w Stilo, którą olewam i jadę do pierwszych lepszych asfaltów, żeby dotrzeć do miejscowości z bankomatem, bo zapomniałem wypłacić w Łebie pieniądze na obiad. Jadę więc przez Choczewo i tam usłyszałem po raz pierwszy w życiu akcent kaszubski, pytając o najbliższy bankomat :) Szkoda, że nie podsłuchałem żadnej rozmowy w tym dialekcie. Po obiedzie w Choczewie kieruję się na Białogórę i tam duktem leśnym już na Dębki. W okolicy rzeki Piaśnicy napotykam moc atrakcji. Obczajam słupek graniczny nr 1 z czasów II Rzeczypospolitej:

Kładkę nad rzeką:

Gdzie odbywają się pływy kajakowe:

Swoją drogą woda ma nieciekawy kolor jak dla mnie:

Samo ujście natomiast wygląda atrakcyjnie:

Postanowiłem tam osiąść w tamtejszym dniu ze względu na zmęczenie, zirytowanie niesprawnym napędem, małą ilością czasu do końca dnia oraz ochotą wypoczęcia w końcu na plaży. Rozbiłem namiot praktycznie w centrum za dość niską cenę (28 zł) i poszedłem na rekonesans miejscowości.
Plan na dzisiaj kompletnie niezrealizowany. Ani kilometraż, ani położenie absolutnie mnie nie zadowalało tegoż dnia... Spodziewałem się noclegu w okolicach Pucka po powrocie z Helu, ale to po wystartowaniu z okolic Łeby...
- DST 68.00km
- Teren 30.00km
- Czas 05:30
- VAVG 12.36km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 sierpnia 2016
Trasa Świnoujście - Hel dzień 3/5
Kolejny dzień wyprawy, który okazał się koszmarem w końcowej fazie. Wystartowałem w miarę planowo koło godziny 9:30. Zmęczenie wcześniejszym dniem nie pozwoliło jednak rozwijać nadprędkości i średnia nie była powalająca tego dnia. Zacząłem od odwiedzin latarni morskiej:

Potem pognałem szlakiem z ominięciem Wicka Morskiego, bo czytałem, że jest zamknięte dla turystów. Nie ryzykując potrzeby wracania się ruszam z drugiej strony jeziora Wicko. Niedługo się nacieszyłem pogodą, bo w rejonie szkoły żeglarskiej dopada mnie pierwsza pompa z nieba:

Jadę parę kilometrów dalej i rozpętuje się dłuższa ulewa powodująca dłuższy postój pod wiatką w Łącku. Chwilę po mnie podjeżdża grupka Niemców robiąca przy okazji przerwę na posiłek. Kiedy ja wpadam na podobny pomysł przestaje lać i jadę dalej. Dość szybko docieram do Ustki. Dostrzegam ogromne podobieństwo tejże miejscowości do Kołobrzegu w układzie promenady nadmorskiej.

Przypływa po chwili statek piracki zawracający w porcie, na którym jakiś pseudopirat naparza w mikrofon jakieś kwestie powodujące dziwne reakcje u uczestników rejsu.

Parę rzutów na rejon portu:



Zjeżdżam jeszcze na plażę sfotografować podeszczowe pustki:

Przemierzam promenadę i uciekam stamtąd.
Do Rowów postanawiam dojechać w miarę przystępnymi drogami. Po drodze napotykam kolejnego przemierzacza wybrzeża, który wyruszył jednak z Pyrzyc do Świnoujścia i tak sobie depcze wzdłuż wybrzeża na rowerku z małymi kołami. Nawet nie pomyślałem o zrobieniu sobie z nim zdjęcia. Wspólnie dojeżdżamy do Rowów, gdzie ja udaję się na obiad do jednej ze smażalni, a on rusza przez Słowiński Park Narodowy. W centrum dostrzegam jakąś paradę orkiestr:

Przekraczam rzekę Łupawę:

I udaję się do Słowińskiego Parku Narodowego uiszczając opłatę 6 zł...
Tam moje zmęczenie zaczyna dawać się we znaki. Dodatkowo pani przy kasie odradza udawanie się szlakiem przez bagna w Klukach, bo twierdzi, że jest nieprzejezdnie. I tutaj pojawił się u mnie dylemat, bo wcześniej spotkany człowiek mówił, że podobno da się przejechać przez te bagna. Decyduję się nadrobić te dodatkowe kilkanaście kilometrów i przemierzam w miarę najkrótszą ścieżką do Smołdzina. Tam jednak zapada zmiana decyzji i wjeżdżam do Kluk, kierując się na bagna. Tak szybko jak tam wjechałem, tak szybko nadciągnęły chmury, z których postraszyło mnie grzmotem i nastała największa ulewa wyjazdu. Przestraszony i przemoczony do suchej nitki postanawiam brnąć w tę niedolę. Kiedy docieram przez kładkę mam do wyboru drogę w nieznane o podłożu z płytami i skrót do Łeby kolejnymi bagnami. Wybieram skrót, ale po około 200 metrach napotykam na prawdziwe jezioro. Bez chwili zastanowienia cofam się i ruszam jednak płytami z nadzieją, że gdzieś dojadę. Docieram do skrzyżowania, na którym jest przystanek. Tam wyciskam wszystkie ubrania z wody, czekam trochę na ustanie ulewy i jadę dalej. Dzień kończę w Izbicy, którą spotkałem kilka kilometrów za przystankiem.
W planach było dojechać co najmniej do Łeby, a cicho liczyłem na dojazd w okolice Dębek. Dwa dni deszczów skutecznie zniwelowały moje zakusy...

Potem pognałem szlakiem z ominięciem Wicka Morskiego, bo czytałem, że jest zamknięte dla turystów. Nie ryzykując potrzeby wracania się ruszam z drugiej strony jeziora Wicko. Niedługo się nacieszyłem pogodą, bo w rejonie szkoły żeglarskiej dopada mnie pierwsza pompa z nieba:

Jadę parę kilometrów dalej i rozpętuje się dłuższa ulewa powodująca dłuższy postój pod wiatką w Łącku. Chwilę po mnie podjeżdża grupka Niemców robiąca przy okazji przerwę na posiłek. Kiedy ja wpadam na podobny pomysł przestaje lać i jadę dalej. Dość szybko docieram do Ustki. Dostrzegam ogromne podobieństwo tejże miejscowości do Kołobrzegu w układzie promenady nadmorskiej.

Przypływa po chwili statek piracki zawracający w porcie, na którym jakiś pseudopirat naparza w mikrofon jakieś kwestie powodujące dziwne reakcje u uczestników rejsu.

Parę rzutów na rejon portu:



Zjeżdżam jeszcze na plażę sfotografować podeszczowe pustki:

Przemierzam promenadę i uciekam stamtąd.
Do Rowów postanawiam dojechać w miarę przystępnymi drogami. Po drodze napotykam kolejnego przemierzacza wybrzeża, który wyruszył jednak z Pyrzyc do Świnoujścia i tak sobie depcze wzdłuż wybrzeża na rowerku z małymi kołami. Nawet nie pomyślałem o zrobieniu sobie z nim zdjęcia. Wspólnie dojeżdżamy do Rowów, gdzie ja udaję się na obiad do jednej ze smażalni, a on rusza przez Słowiński Park Narodowy. W centrum dostrzegam jakąś paradę orkiestr:

Przekraczam rzekę Łupawę:

I udaję się do Słowińskiego Parku Narodowego uiszczając opłatę 6 zł...
Tam moje zmęczenie zaczyna dawać się we znaki. Dodatkowo pani przy kasie odradza udawanie się szlakiem przez bagna w Klukach, bo twierdzi, że jest nieprzejezdnie. I tutaj pojawił się u mnie dylemat, bo wcześniej spotkany człowiek mówił, że podobno da się przejechać przez te bagna. Decyduję się nadrobić te dodatkowe kilkanaście kilometrów i przemierzam w miarę najkrótszą ścieżką do Smołdzina. Tam jednak zapada zmiana decyzji i wjeżdżam do Kluk, kierując się na bagna. Tak szybko jak tam wjechałem, tak szybko nadciągnęły chmury, z których postraszyło mnie grzmotem i nastała największa ulewa wyjazdu. Przestraszony i przemoczony do suchej nitki postanawiam brnąć w tę niedolę. Kiedy docieram przez kładkę mam do wyboru drogę w nieznane o podłożu z płytami i skrót do Łeby kolejnymi bagnami. Wybieram skrót, ale po około 200 metrach napotykam na prawdziwe jezioro. Bez chwili zastanowienia cofam się i ruszam jednak płytami z nadzieją, że gdzieś dojadę. Docieram do skrzyżowania, na którym jest przystanek. Tam wyciskam wszystkie ubrania z wody, czekam trochę na ustanie ulewy i jadę dalej. Dzień kończę w Izbicy, którą spotkałem kilka kilometrów za przystankiem.
W planach było dojechać co najmniej do Łeby, a cicho liczyłem na dojazd w okolice Dębek. Dwa dni deszczów skutecznie zniwelowały moje zakusy...
- DST 93.00km
- Teren 39.00km
- Czas 07:30
- VAVG 12.40km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze