Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2018
Dystans całkowity: | 467.12 km (w terenie 161.00 km; 34.47%) |
Czas w ruchu: | 22:35 |
Średnia prędkość: | 20.68 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 185 (95 %) |
Maks. tętno średnie: | 161 (83 %) |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 66.73 km i 3h 13m |
Więcej statystyk |
DT4YOU MTB Maraton Oborniki
Za namową kolegów w sumie postanowiłem wziąć udział w podobno jednym z lepszych wyścigów w Wielkopolsce, sponsorowanym przez firmę DT Swiss, o nazwie jak w tytule postu. Na miejsce startu zlokalizowanym przy ośrodku sportu i rekreacji pojechaliśmy w trzech razem z Mariuszem i Krzychem. Nie mieliśmy większego problemu z zaparkowaniem, czego obawialiśmy się ze względu na dużą ilość startujących (ponad 800 osób w różnych kategoriach). Załatwienie formalności, przebranie się, krótka rozgrzewka i jesteśmy już na starcie. Najpierw startowała kategoria MEGA, następnie w trzech falach najbardziej liczna kategoria MINI, w której ja startowałem i na końcu kategoria Turystyczna. Uznałem, że ze względu na słabe wytrenowanie i pierwszy wyścig w sezonie, postanowiłem, że wystartuję na początku trzeciej fali. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Sam start wyglądał mniej więcej tak:
fot. eoborniki.pl
Start po grząskim piachu i chwilę później po asfalcie do lasu. Na mniej więcej piątym kilometrze zaczęły się konkretne single, na których zacząłem żałować startu w tak odległej kategorii. Co chwilę byłem zmuszany do zatrzymywania się ze względu na brak możliwości wyprzedzania, jednocześnie trwoniąc siły na start i podprowadzanie na podjazdach i (co gorsza) sprowadzanie na zjazdach... Te około 5 km spowodowały, że zacząłem mieć kryzys już na mniej więcej piętnastym kilometrze... Nie przejmując się wielce kontynuowałem tę jazdę. Na mniej więcej dwudziestym kilometrze coś zaczęło mi obcierać z tyłu na największych tarczach kasety. Szybkie zerknięcie i zauważyłem, że kółko przerzutki zazębia się z tarczą kasety podczas pedałowania. Sądziłem, że śrubka regulacji naciągu wózka się wykręciła i ją zgubiłem i takim sposobem jechałem pozostałe 20 km bez możliwości jazdy na najmniejszych przełożeniach, a co za tym idzie, każde większe wzniesienie to schodzenie z roweru, wbieganie i wskakiwanie po wbiegnięciu. Fota gdzieś w terenie:
fot. eoborniki.pl
Na każdym bufecie zgarnąłem kubek z wodą, bo wziąłem jeden bidon wody i wiedziałem, że mi nie starczy do końca przez to wbieganie. Całe szczęście dalsza część trasy już się trochę wypłaszczyła, pomijając kilka konkretnych podjazdów, których nawet ze sprawnym napędem bym nie podjechał. Jeśli chodzi o pozycję, to w zdecydowanej większości wyprzedzałem tych co opadali z sił po każdej serii singli lub podjazdów i zjazdów kilkoro ludzi mnie wyprzedzało na podjazdach z wiadomych przyczyn, ale później starałem się odrobić pozycję. Do mety wjeżdżam samotnie, bo pociąg, który goniłem, odjechał gdzieś w dal, a ja za sobą zostawiłem rywali na bezpieczną odległość. Do mety wjeżdżam samotnie:
fot. fotosa.pl
Wyniki wyglądają następująco:
Dystans MINI (39 km)
czas: 2:36:14
Miejsce Open: 237/431
Kategoria M16: 44/71
Wynik jako taki mnie zadowala, choć wiem, że nie pojechałem na 100%, a jedynie na jakieś 60 - 70... Przede wszystkim źle rozłożyłem siły, ale niestety lepiej się nie dało, no i ta awaria napędu...
Co do trasy to jest mega, ale uważam osobiście, że na dużo mniejszą ilość startujących. Nie dość, że miejsc na wyprzedzanie mało, to jeszcze wszechobecny ścisk i spiętrzenia na podjazdach. Sam wyścig i organizację jednak oceniam bardzo dobrze. Za rok prawdopodobnie wrócę na te ścieżki!
fot. eoborniki.pl
Start po grząskim piachu i chwilę później po asfalcie do lasu. Na mniej więcej piątym kilometrze zaczęły się konkretne single, na których zacząłem żałować startu w tak odległej kategorii. Co chwilę byłem zmuszany do zatrzymywania się ze względu na brak możliwości wyprzedzania, jednocześnie trwoniąc siły na start i podprowadzanie na podjazdach i (co gorsza) sprowadzanie na zjazdach... Te około 5 km spowodowały, że zacząłem mieć kryzys już na mniej więcej piętnastym kilometrze... Nie przejmując się wielce kontynuowałem tę jazdę. Na mniej więcej dwudziestym kilometrze coś zaczęło mi obcierać z tyłu na największych tarczach kasety. Szybkie zerknięcie i zauważyłem, że kółko przerzutki zazębia się z tarczą kasety podczas pedałowania. Sądziłem, że śrubka regulacji naciągu wózka się wykręciła i ją zgubiłem i takim sposobem jechałem pozostałe 20 km bez możliwości jazdy na najmniejszych przełożeniach, a co za tym idzie, każde większe wzniesienie to schodzenie z roweru, wbieganie i wskakiwanie po wbiegnięciu. Fota gdzieś w terenie:
fot. eoborniki.pl
Na każdym bufecie zgarnąłem kubek z wodą, bo wziąłem jeden bidon wody i wiedziałem, że mi nie starczy do końca przez to wbieganie. Całe szczęście dalsza część trasy już się trochę wypłaszczyła, pomijając kilka konkretnych podjazdów, których nawet ze sprawnym napędem bym nie podjechał. Jeśli chodzi o pozycję, to w zdecydowanej większości wyprzedzałem tych co opadali z sił po każdej serii singli lub podjazdów i zjazdów kilkoro ludzi mnie wyprzedzało na podjazdach z wiadomych przyczyn, ale później starałem się odrobić pozycję. Do mety wjeżdżam samotnie, bo pociąg, który goniłem, odjechał gdzieś w dal, a ja za sobą zostawiłem rywali na bezpieczną odległość. Do mety wjeżdżam samotnie:
fot. fotosa.pl
Wyniki wyglądają następująco:
Dystans MINI (39 km)
czas: 2:36:14
Miejsce Open: 237/431
Kategoria M16: 44/71
Wynik jako taki mnie zadowala, choć wiem, że nie pojechałem na 100%, a jedynie na jakieś 60 - 70... Przede wszystkim źle rozłożyłem siły, ale niestety lepiej się nie dało, no i ta awaria napędu...
Co do trasy to jest mega, ale uważam osobiście, że na dużo mniejszą ilość startujących. Nie dość, że miejsc na wyprzedzanie mało, to jeszcze wszechobecny ścisk i spiętrzenia na podjazdach. Sam wyścig i organizację jednak oceniam bardzo dobrze. Za rok prawdopodobnie wrócę na te ścieżki!
- DST 46.81km
- Teren 41.00km
- Czas 03:01
- VAVG 15.52km/h
- Sprzęt Kross Level B8
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 26 kwietnia 2018
Wał wydartowski
- DST 30.81km
- Teren 20.00km
- Czas 01:25
- VAVG 21.75km/h
- Sprzęt Kross Level B8
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 kwietnia 2018
Do pracy/z pracy - żenada w PKP
Dzisiaj miałem sobotę pracującą, a że dzień wcześniej coś się złego stało z samochodem (całe gorące prawe przednie koło) to wolałem nie ryzykować jazdy. Nie miałem też czasu zajrzeć do tematu. Postanowiłem, że znowu dojadę do pracy pociągiem/rowerem.
I tutaj spotkała mnie przykra historia. Podróżuję już z rowerem w PKP od wielu lat i niejedno już mnie spotkało, więc stwierdzam, że PKP schodzi coraz bardziej na psy. W kasie Pani powiedziała, że nie może mi sprzedać biletu na rower ze względu na brak miejsc. Jako, że temat znam z PKP IC, postanowiłem porozmawiać z kierownikiem pociągu, czy mnie zabierze i sprzeda bilet na rower za normalną cenę kasową (bez prowizji za kupno w pociągu - 8 zł). Szybkie tak, bieg na koniec pociągu i jedziemy. Kierownik nie robił żadnych problemów z przejazdem i wypisał bilet. Okazało się, że przedział z miejscami na rowery w ilości sztuk 4 jest pusty. Wisi tylko mój rower. Na całej trasie Trzemeszno - Kobylnica nie wsiadł żaden pasażer z rowerem. Tak więc doszedłem do wniosku, że program obsługujący sprzedaż biletów dla Polregio napisał ten sam piekarz czy inny prestidigitator co dla PKP IC. Prawdopodobnie jest tak, że przykładowo rezerwacja biletu na 2 - 3 przystanki (na przykład z Bydgoszczy Głównej do Chmielniki Bydgoskie) rezerwuje miejsce w pociągu na całą trasę Bydgoszcz - Poznań. I teraz osoba, która nie kupiła biletu, bo nie może, nie ma pewności czy pociąg jest pusty czy pełny i czy w ogóle pojedzie tym pociągiem. Natomiast osoba, której jakimś cudem udało się kupić bilet, nie ma pewności, że znajdzie się miejsce dla jeszcze jednego pasażera z rowerem, bo możliwe że wcześniej już czterech wsiadło bez biletu i kupili u konduktora. Mam tylko nadzieję, że to problemy wieku dziecięcego oprogramowania i zostanie to usprawnione. Nie mniej ostrzegam na tę chwilę i radzę jednak w miarę możliwości kupować bilet na rower o wiele wcześniej niż 10 minut przed odjazdem, bo można się zdziwić :)
Z pracy postanowiłem kopsnąć się całą trasę rowerem. Początkowo chciałem jechać przez Promno, Pobiedziska i dalej starą krajówką, ale pomyliłem skręty w okolicach Puszczykowa Zaborze i dojechałem do Kostrzyna. Nadrobiłem dzięki temu z 2 km. Nic strasznego. Z Gniezna postanowiłem pocisnąć koło domu z psem, który opisywałem dwa posty temu. Zastałem tam wystraszoną osobę z kijkami nordic walking, do której pies podbiegł i obwąchiwał. Ja przejechałem obok i pies nie zwrócił na mnie uwagi. Właściciel chyba ma w pompie, że to droga publiczna. Trzeba będzie zgłosić na policję.
I tutaj spotkała mnie przykra historia. Podróżuję już z rowerem w PKP od wielu lat i niejedno już mnie spotkało, więc stwierdzam, że PKP schodzi coraz bardziej na psy. W kasie Pani powiedziała, że nie może mi sprzedać biletu na rower ze względu na brak miejsc. Jako, że temat znam z PKP IC, postanowiłem porozmawiać z kierownikiem pociągu, czy mnie zabierze i sprzeda bilet na rower za normalną cenę kasową (bez prowizji za kupno w pociągu - 8 zł). Szybkie tak, bieg na koniec pociągu i jedziemy. Kierownik nie robił żadnych problemów z przejazdem i wypisał bilet. Okazało się, że przedział z miejscami na rowery w ilości sztuk 4 jest pusty. Wisi tylko mój rower. Na całej trasie Trzemeszno - Kobylnica nie wsiadł żaden pasażer z rowerem. Tak więc doszedłem do wniosku, że program obsługujący sprzedaż biletów dla Polregio napisał ten sam piekarz czy inny prestidigitator co dla PKP IC. Prawdopodobnie jest tak, że przykładowo rezerwacja biletu na 2 - 3 przystanki (na przykład z Bydgoszczy Głównej do Chmielniki Bydgoskie) rezerwuje miejsce w pociągu na całą trasę Bydgoszcz - Poznań. I teraz osoba, która nie kupiła biletu, bo nie może, nie ma pewności czy pociąg jest pusty czy pełny i czy w ogóle pojedzie tym pociągiem. Natomiast osoba, której jakimś cudem udało się kupić bilet, nie ma pewności, że znajdzie się miejsce dla jeszcze jednego pasażera z rowerem, bo możliwe że wcześniej już czterech wsiadło bez biletu i kupili u konduktora. Mam tylko nadzieję, że to problemy wieku dziecięcego oprogramowania i zostanie to usprawnione. Nie mniej ostrzegam na tę chwilę i radzę jednak w miarę możliwości kupować bilet na rower o wiele wcześniej niż 10 minut przed odjazdem, bo można się zdziwić :)
Z pracy postanowiłem kopsnąć się całą trasę rowerem. Początkowo chciałem jechać przez Promno, Pobiedziska i dalej starą krajówką, ale pomyliłem skręty w okolicach Puszczykowa Zaborze i dojechałem do Kostrzyna. Nadrobiłem dzięki temu z 2 km. Nic strasznego. Z Gniezna postanowiłem pocisnąć koło domu z psem, który opisywałem dwa posty temu. Zastałem tam wystraszoną osobę z kijkami nordic walking, do której pies podbiegł i obwąchiwał. Ja przejechałem obok i pies nie zwrócił na mnie uwagi. Właściciel chyba ma w pompie, że to droga publiczna. Trzeba będzie zgłosić na policję.
- DST 74.22km
- Teren 8.00km
- Czas 03:07
- VAVG 23.81km/h
- Sprzęt Kross Level B8
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 20 kwietnia 2018
Do pracy/z pracy
Z racji, że dzień wcześniej byłem na nieformalnym spotkaniu firmowym, zostawiłem samochód w Biskupicach i wróciłem pociągiem, musiałem się dostać do pracy w alternatywny sposób. Wsiadłem więc w pociąg z rowerem, pojechałem do Kobylnicy i stamtąd już rowerem do zakładu. Po pracy prosto do Biskupic, spakowałem rower i jazda do domu. Na powrocie pięknie wiało w plecy :)
- DST 20.18km
- Teren 1.00km
- Czas 00:49
- VAVG 24.71km/h
- Sprzęt Kross Level B8
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 18 kwietnia 2018
Trochę więcej terenowa runda
Wcześniej skończyłem pracę, więc postanowiłem trochę podeptać. Trasa spontanicznie obrana przez piachy na Miatach, Gaj, Krzyżówka, dookoła jeziora Wierzbiczany z uwzględnieniem dwóch singli, koło żwirowni w Wymysłowie.
Tutaj muszę ostrzec czytających, że mieszkańcy domu znajdującego się przy rozwidleniu koło krzyża między Świętem a Wymysłowem (za żwirownią) sprawili sobie nowego psa pokroju Owczarka Niemieckiego, który chętnie wybiega za rowerzystą. Póki co jest młody, więc nieszkodliwy ale radzę wyposażyć się na później w gaz pieprzowy. Oczywiście właściciele wyszli i musiałem ich opierniczyć za trzymanie psów na wolności. Poniżej ślad ze Stravy. Rzeczony dom znajduje się na 33,7 km mojej trasy.
Tutaj muszę ostrzec czytających, że mieszkańcy domu znajdującego się przy rozwidleniu koło krzyża między Świętem a Wymysłowem (za żwirownią) sprawili sobie nowego psa pokroju Owczarka Niemieckiego, który chętnie wybiega za rowerzystą. Póki co jest młody, więc nieszkodliwy ale radzę wyposażyć się na później w gaz pieprzowy. Oczywiście właściciele wyszli i musiałem ich opierniczyć za trzymanie psów na wolności. Poniżej ślad ze Stravy. Rzeczony dom znajduje się na 33,7 km mojej trasy.
- DST 38.81km
- Teren 23.00km
- Czas 01:47
- VAVG 21.76km/h
- HRmax 185 ( 95%)
- HRavg 161 ( 83%)
- Sprzęt Kross Level B8
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 kwietnia 2018
Przyjezierze, Przybrodzin
Jak zwykle zaplanowane dłuższe kręcenie z racji braku czasu w tygodniu w kwietniu (szarpanie po niemal 12 godzin od 8 rano...). Tym razem ograniczony czasowo celowałem w setkę, ale skończyło się na niespełna 90. Zabrakło z pół godziny :)
Najpierw obrałem kierunek na Wilczyn przyjemnymi leśnymi duktami PPK, gdzie na plaży już ktoś zaznawał kąpieli w jeziorze. Niestety nie zdążyłem pofotografować. W tle się ubierają:
Z Wilczyna wyruszyłem do Przyjezierza, gdzie bardzo dawno mnie nie było. Chciałem tam zakupić loda i zrelaksować się na ławeczce, ale kolejka do budki była zbyt duża. Wywnioskowałem, że woda w jeziorze jak by zatrzymała się z obniżaniem poziomu, gdyż molo od kiedy pamiętam nie jest już w wodzie i nie rośnie odległość od brzegu:
Z Przyjezierza niemal w prostej linii uderzyłem jeszcze na Przybrodzin standardową dla mnie trasą czarnym i niebieskim szlakiem PPK, po drodze odwiedzając jeszcze plażę w Trębach Starych z widokiem na wysepkę:
W Przybrodzinie, również jak w Przyjezierzu, sporo osób.
Stamtąd już ruszyłem prosto do Trzemeszna. Noga w tymże dniu podawała całkiem jak na moje możliwości. Nie mogę się już doczekać końca kwietnia gdy wrócę już na normalne zmiany. Będzie można usystematyzować trochę jazdy.
Najpierw obrałem kierunek na Wilczyn przyjemnymi leśnymi duktami PPK, gdzie na plaży już ktoś zaznawał kąpieli w jeziorze. Niestety nie zdążyłem pofotografować. W tle się ubierają:
Z Wilczyna wyruszyłem do Przyjezierza, gdzie bardzo dawno mnie nie było. Chciałem tam zakupić loda i zrelaksować się na ławeczce, ale kolejka do budki była zbyt duża. Wywnioskowałem, że woda w jeziorze jak by zatrzymała się z obniżaniem poziomu, gdyż molo od kiedy pamiętam nie jest już w wodzie i nie rośnie odległość od brzegu:
Z Przyjezierza niemal w prostej linii uderzyłem jeszcze na Przybrodzin standardową dla mnie trasą czarnym i niebieskim szlakiem PPK, po drodze odwiedzając jeszcze plażę w Trębach Starych z widokiem na wysepkę:
W Przybrodzinie, również jak w Przyjezierzu, sporo osób.
Stamtąd już ruszyłem prosto do Trzemeszna. Noga w tymże dniu podawała całkiem jak na moje możliwości. Nie mogę się już doczekać końca kwietnia gdy wrócę już na normalne zmiany. Będzie można usystematyzować trochę jazdy.
- DST 89.91km
- Teren 43.00km
- Czas 04:05
- VAVG 22.02km/h
- Sprzęt Kross Level B8
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 kwietnia 2018
Śnieżycowy Jar
W tym roku nareszcie udało mi się wybrać do rezerwatu Śnieżycowy Jar, który znajduje się w okolicy Murowanej Gośliny. W tym roku już start i koniec w Trzemesznie, natomiast ostatnim razem jak tam byłem, start i meta były w Poznaniu. Czas leci do przodu i pewne rzeczy się zmieniają :)
Wyjechałem w pojedynkę. Już po pierwszych kilometrach napotkałem pierwszą niespodziankę w postaci takiego znaku w okolicy żwirowni w Wymysłowie (droga od przedszkola do Kaliny):
Jako, że ciekawość mnie zeżarła, postanowiłem zignorować znak i przemierzyć tę drogę. Fizycznie nie jest ona wcale zamknięta, a jedynie ktoś ustawił na niej znak z jednej i drugiej strony. Możliwe, że wcześniej coś tam się działo i czas zamknięcia drogi już wygasł. Dalsza droga przez Wierzbiczany, Konikowo i przed dworcem napotykam drugą niespodziankę w postaci zablokowanego miasta przez korowód motocyklistów z okazji otwarcia sezonu motocyklowego:
Przyszło mi ominąć centrum i jechać chodnikami przez Dalki. Dalsza droga to jazda blisko 60 km nudnymi asfaltami przez starą krajówkę do zjazdu na Mechowo, gdzie odbiłem już w kierunku rezerwatu. Mijam po drodze drewniany kościół w Kicinie upstrzony jakimś syfem:
Nie omieszkałem zajechać na Dziewiczą Górę, na którą podjechałem bez schodzenia z roweru co mnie ucieszyło. Na szczycie istne tłumy jak na to miejsce:
Nad głowami latał jakiś amator motolotni:
Od tego miejsca jak najbardziej lasem dojechałem do Owińsk mijając po drodze majestatyczny pałac:
W Bolechowie udaję się w kierunku mostu nad Wartą w Biedrusku, przed którym wykręcam na niebieski szlak rowerowy. Tam postanowiłem, że do rezerwatu dojadę nie od strony Starczanowa jak zwykłem to robić, a odbić na tereny nadwarciańskie, między innymi trasę znaną z maratonu Bike Cross Maraton Binduga. Tyle razy tam jeździłem, a nigdy nie wykręciłem na te tereny. Docieram do przyjemnej kładki nad rzeką Trojanka:
Kilka kilometrów dalej już dojeżdżam do terenów nadwarciańskich ośrodka Skaczący Młyn:
Dalsza jazda to mniej lub bardziej przyjemny tor dla terenówek, po którym docieram już do rezerwatu. Tam po prostu oblężenie:
Jak długo tam jeżdżę, tak nigdy nie widziałem takich tłumów. Nawet podsłuchałem rozmowę pilnujących pracowników straży leśnej, że tego dnia padł chyba rekord liczby ludzi. Musiałem zejść z roweru i prowadzić przez całą długość ścieżki. Po drodze znalazłem jeszcze trochę miejsca na porobienie zdjęć pięknych kwiatków:
Na wylocie z rezerwatu otrzymałem w niespodziankę od straży leśnej pamiątkowe pocztówki ze stemplem Nadleśnictwa Lopuchówko:
Jadąc wzdłuż drogi asfaltowej do Murowanej Gośliny nie mogłem uwierzyć w ilość pozostawionych samochodów. Kolejka rozciągała się aż do miejscowości Mściszewo:
W Murowanej Goślinie przerwa na obiad i dalsza jazda przez Kiszkowo drogą w pełni asfaltową wzdłuż granicy puszczy Zielonka. Po drodze mijam miejsce dla mnie sentymentalne już, gdzie odbyłem w zeszłym roku wyścig:
Na tym boisku w Łopuchowie startowało się po gąbce zamiast drogi. Za puszczą chwytam jeszcze zachód słońca nad lasem:
Od tej pory zaczyna się chmurzyć, a kiedy zapada zmrok obserwuję na horyzoncie burzę. Tak się złożyło, że miałem wmordewind, a chmura sukcesywnie podążała za mną od samego Kiszkowa. Na szczęście w Gnieźnie zmieniam nieco kierunek jazdy i oddalam się od chmury, tak więc front przeszedł dosłownie obok mnie. Całe 40 kilometrów ucieczki przed burzą dało w kość :) Wyjazd mega udany, mimo że w pojedynkę :)
Wyjechałem w pojedynkę. Już po pierwszych kilometrach napotkałem pierwszą niespodziankę w postaci takiego znaku w okolicy żwirowni w Wymysłowie (droga od przedszkola do Kaliny):
Jako, że ciekawość mnie zeżarła, postanowiłem zignorować znak i przemierzyć tę drogę. Fizycznie nie jest ona wcale zamknięta, a jedynie ktoś ustawił na niej znak z jednej i drugiej strony. Możliwe, że wcześniej coś tam się działo i czas zamknięcia drogi już wygasł. Dalsza droga przez Wierzbiczany, Konikowo i przed dworcem napotykam drugą niespodziankę w postaci zablokowanego miasta przez korowód motocyklistów z okazji otwarcia sezonu motocyklowego:
Przyszło mi ominąć centrum i jechać chodnikami przez Dalki. Dalsza droga to jazda blisko 60 km nudnymi asfaltami przez starą krajówkę do zjazdu na Mechowo, gdzie odbiłem już w kierunku rezerwatu. Mijam po drodze drewniany kościół w Kicinie upstrzony jakimś syfem:
Nie omieszkałem zajechać na Dziewiczą Górę, na którą podjechałem bez schodzenia z roweru co mnie ucieszyło. Na szczycie istne tłumy jak na to miejsce:
Nad głowami latał jakiś amator motolotni:
Od tego miejsca jak najbardziej lasem dojechałem do Owińsk mijając po drodze majestatyczny pałac:
W Bolechowie udaję się w kierunku mostu nad Wartą w Biedrusku, przed którym wykręcam na niebieski szlak rowerowy. Tam postanowiłem, że do rezerwatu dojadę nie od strony Starczanowa jak zwykłem to robić, a odbić na tereny nadwarciańskie, między innymi trasę znaną z maratonu Bike Cross Maraton Binduga. Tyle razy tam jeździłem, a nigdy nie wykręciłem na te tereny. Docieram do przyjemnej kładki nad rzeką Trojanka:
Kilka kilometrów dalej już dojeżdżam do terenów nadwarciańskich ośrodka Skaczący Młyn:
Dalsza jazda to mniej lub bardziej przyjemny tor dla terenówek, po którym docieram już do rezerwatu. Tam po prostu oblężenie:
Jak długo tam jeżdżę, tak nigdy nie widziałem takich tłumów. Nawet podsłuchałem rozmowę pilnujących pracowników straży leśnej, że tego dnia padł chyba rekord liczby ludzi. Musiałem zejść z roweru i prowadzić przez całą długość ścieżki. Po drodze znalazłem jeszcze trochę miejsca na porobienie zdjęć pięknych kwiatków:
Na wylocie z rezerwatu otrzymałem w niespodziankę od straży leśnej pamiątkowe pocztówki ze stemplem Nadleśnictwa Lopuchówko:
Jadąc wzdłuż drogi asfaltowej do Murowanej Gośliny nie mogłem uwierzyć w ilość pozostawionych samochodów. Kolejka rozciągała się aż do miejscowości Mściszewo:
W Murowanej Goślinie przerwa na obiad i dalsza jazda przez Kiszkowo drogą w pełni asfaltową wzdłuż granicy puszczy Zielonka. Po drodze mijam miejsce dla mnie sentymentalne już, gdzie odbyłem w zeszłym roku wyścig:
Na tym boisku w Łopuchowie startowało się po gąbce zamiast drogi. Za puszczą chwytam jeszcze zachód słońca nad lasem:
Od tej pory zaczyna się chmurzyć, a kiedy zapada zmrok obserwuję na horyzoncie burzę. Tak się złożyło, że miałem wmordewind, a chmura sukcesywnie podążała za mną od samego Kiszkowa. Na szczęście w Gnieźnie zmieniam nieco kierunek jazdy i oddalam się od chmury, tak więc front przeszedł dosłownie obok mnie. Całe 40 kilometrów ucieczki przed burzą dało w kość :) Wyjazd mega udany, mimo że w pojedynkę :)
- DST 166.38km
- Teren 25.00km
- Czas 08:21
- VAVG 19.93km/h
- HRmax 179 ( 92%)
- HRavg 156 ( 80%)
- Sprzęt Kross Level B8
- Aktywność Jazda na rowerze