Sobota, 1 lipca 2017
Trzemeszno -> Gdynia w jedną noc
W końcu nadszedł dzień na coroczny wyjazd nad morze w jedną noc. Co prawda w tym miejscu miał być inny plan, bo wcześniej ustaliłem, że pojadę z ekipą Travel & Cycle Team do Szklarskiej Poręby, ale wydarzenie zostało odwołane ze względu na warunki pogodowe. Nie mniej, skoro pogoda w kierunku południowym była niesprzyjająca, tak w kierunku północnym okazuje się być w porządku. Wiatr wiał mocny na północny wschód, a prognozy nie przewidywały opadów deszczu w nocy. Co do deszczu nie miałem jednak pewności. Jedyne co było na minus to zimno, bo około 14 stopni. Jak to mówią, ryzyk fizyk :)
Jako kompan do podróży skusił się Mariusz, który również miał jechać do Szklarskiej. Zajął się organizacją trasy, biletów na pociąg i motywacją :)
Trasa to kopia śladu wyjazdu Sebka z ekipą z 2012 roku.
Ruszamy o godzinie 17:30, żeby starać się uniknąć nadchodzącej z Gniezna chmury deszczowej. Zatrzymanie na światłach w Trzemesznie i przejeździe kolejowym skutecznie nam udaremnia tę ucieczkę i pierwszy deszcz dopada nas już w Ławkach. Odczekujemy kilkanaście minut i ruszamy dalej. Czuć, że wiatr konkretnie pomaga w jeździe. Kilka kilometrów przed Gąsawą widzimy, że nadciąga do nas kolejna konkretna chmura, więc podjeżdżamy na przystanek koło kościoła, aby przeczekać. Wyczuliśmy moment, bo nie minęło kilka chwil i lunęło z nieba jak spod prysznica. Znowu po odczekaniu ciśniemy dalej w kierunku Żnina. Od tej pory żegnamy deszcze na całą noc. W okolicy Nakła nad Notecią skręcamy do miejscowości Tur, aby zrobić krótką przerwę na posilenie się i sfotografowanie rzeki w jej naturalnym środowisku :)
Dalej droga wiedzie przez przyjemne szlaki leśne do miejscowości Gorzeń, gdzie przecinamy sztuczny tym razem Kanał Bydgoski:
Od Ślesina zaczyna się już robić ciemno i niewidocznie. W tym miejscu żegnamy się powoli z dniem do około 3:30. Dalsza droga to jazda niemalże po omacku. Bez GPSa trudno było by tutaj się nie pogubić. W Tucholi zaglądamy na rynek równo o 1 w nocy:
Odbijamy kawałek od głównego nurtu na stacje paliw napoić się gorącą czekoladą przed serią wyczerpujących i morderczych podjazdów. Po krótkim postoju uderzamy na Czersk, aby kawałek dalej dotrzeć do granic Kaszub. Od tej pory zaczyna się powoli robić jasno. Całość trasy wiodącej przez Wdzydzki Park Krajobrazowy przyszło nam podziwiać już za dnia. Klimat niesamowity jak to na Kaszubach. Trasa powoli wykańcza i czuć przejechany dystans. Na zmianę są podjazdy i zjazdy. Ostatnie około 50 km to dla mnie już walka z samym sobą. Najmniejszy nawet podjazd na niższych przerzutkach z prędkością 15 km/h. Kawałek za tablicą Gdańska zaczyna mżyć. Docieramy powoli do starówki:
Przecinamy port:
Oglądamy czarter jachtów dla prezesów:
Zwijamy manatki czym prędzej, aby dotrzeć do celu podróży, czyli do bałtyku. Skutecznie zostajemy zatrzymani przez konkretną ulewę zaraz po tym, jak podbiliśmy pod Stadion Energa:
Odsiedzieliśmy trochę czasu aż deszcz choć trochę ustąpi i ruszyliśmy. W końcu naszym oczom ukazuje się zachmurzone spokojne morze i opustoszała plaża:
W tym miejscu znowu jesteśmy zmuszeni na długi postój w pobliskiej knajpie przy plaży. W końcu udaje nam się wyruszyć wzdłuż wybrzeża do samej Gdyni. Najpierw zatrzymanie na molo w Gdańsku w celu obczajenia widoku na zachód wybrzeża:
Jedziemy sprawnie opustoszałym bulwarem do Sopotu, gdzie wybitne pustki jak na tę porę roku. Molo również nie oblegane:
Z Sopotu do Gdyni dostajemy się bardzo uciążliwą trasą. Mariusz zaplanował trasę przez tę oto skarpę z nadzieją, że jest ona przejezdna:
Nic bardziej mylnego. Już samo to, że przejście jest oznaczone szlakiem pieszym sugerowało mojej żarówce w dynce żeby się tam nie zapuszczać (na podstawie doświadczenia z pieszym szlakiem czerwonym nadmorskim). Więcej było podprowadzania roweru pod strome wzgórza i sprowadzania po dużych nachyleniach niż samej jazdy. Jedyne co wynagradza ten trud to widoki:
Widok w kierunku Gdańska
W Gdyni natrafiamy na zawody w siatkówce plażowej, chowając się przed kolejnym deszczem, po czym udajemy się do portu.
Jadąc na stację PKP wstąpiliśmy po małe zakupy do pociągu i żegnamy trójmiasto z żenującą pogodą. W pociągu nie obyło się bez nietaktu, gdyż ze zmęczenia nie wiedzieliśmy, że wsiadamy do nie naszego wagonu. Na stacji w Gdańsku okazało się, że dwoje ludzi ma bilety na miejsca, na których siedzieliśmy, a nasz wagon jest kawałek dalej i również posiada miejsca na rowery. W Tczewie robimy szybką akcję przesiadka i dalej już jedziemy prosto do Gniezna, gdzie ja udaję się transportem zmotoryzowanym ze względu na skrajne zmęczenie nóg, a Mariusz ciśnie na kołach do Trzemeszna.
Podsumowując:
Wypad jak zwykle cieszy. Pokonałem w końcu barierę 300 km w ciągu jednego wypadu. Trójmiasto zawsze odwiedzam chętnie i jeszcze na pewno tam wrócę (może nawet w tym roku :) ). Trasa, w porównaniu do tej z Poznania do Kołobrzegu, jest ekstremalna. Od początku narzuciliśmy za duże tempo (w okolicach dwusetnego kilometra średnia wynosiła około 24,5 km/h - nie na moje nogi, a gdzie tu podjazdy). Pogoda w zasadzie nas nie zaskoczyła, bo byliśmy świadomi w co się pakujemy. Raczej bylibyśmy zaskoczeni gdybyśmy zastali słońce. Pozostaje tylko odpocząć i kręcić dalej :)
Jako kompan do podróży skusił się Mariusz, który również miał jechać do Szklarskiej. Zajął się organizacją trasy, biletów na pociąg i motywacją :)
Trasa to kopia śladu wyjazdu Sebka z ekipą z 2012 roku.
Ruszamy o godzinie 17:30, żeby starać się uniknąć nadchodzącej z Gniezna chmury deszczowej. Zatrzymanie na światłach w Trzemesznie i przejeździe kolejowym skutecznie nam udaremnia tę ucieczkę i pierwszy deszcz dopada nas już w Ławkach. Odczekujemy kilkanaście minut i ruszamy dalej. Czuć, że wiatr konkretnie pomaga w jeździe. Kilka kilometrów przed Gąsawą widzimy, że nadciąga do nas kolejna konkretna chmura, więc podjeżdżamy na przystanek koło kościoła, aby przeczekać. Wyczuliśmy moment, bo nie minęło kilka chwil i lunęło z nieba jak spod prysznica. Znowu po odczekaniu ciśniemy dalej w kierunku Żnina. Od tej pory żegnamy deszcze na całą noc. W okolicy Nakła nad Notecią skręcamy do miejscowości Tur, aby zrobić krótką przerwę na posilenie się i sfotografowanie rzeki w jej naturalnym środowisku :)
Dalej droga wiedzie przez przyjemne szlaki leśne do miejscowości Gorzeń, gdzie przecinamy sztuczny tym razem Kanał Bydgoski:
Od Ślesina zaczyna się już robić ciemno i niewidocznie. W tym miejscu żegnamy się powoli z dniem do około 3:30. Dalsza droga to jazda niemalże po omacku. Bez GPSa trudno było by tutaj się nie pogubić. W Tucholi zaglądamy na rynek równo o 1 w nocy:
Odbijamy kawałek od głównego nurtu na stacje paliw napoić się gorącą czekoladą przed serią wyczerpujących i morderczych podjazdów. Po krótkim postoju uderzamy na Czersk, aby kawałek dalej dotrzeć do granic Kaszub. Od tej pory zaczyna się powoli robić jasno. Całość trasy wiodącej przez Wdzydzki Park Krajobrazowy przyszło nam podziwiać już za dnia. Klimat niesamowity jak to na Kaszubach. Trasa powoli wykańcza i czuć przejechany dystans. Na zmianę są podjazdy i zjazdy. Ostatnie około 50 km to dla mnie już walka z samym sobą. Najmniejszy nawet podjazd na niższych przerzutkach z prędkością 15 km/h. Kawałek za tablicą Gdańska zaczyna mżyć. Docieramy powoli do starówki:
Przecinamy port:
Oglądamy czarter jachtów dla prezesów:
Zwijamy manatki czym prędzej, aby dotrzeć do celu podróży, czyli do bałtyku. Skutecznie zostajemy zatrzymani przez konkretną ulewę zaraz po tym, jak podbiliśmy pod Stadion Energa:
Odsiedzieliśmy trochę czasu aż deszcz choć trochę ustąpi i ruszyliśmy. W końcu naszym oczom ukazuje się zachmurzone spokojne morze i opustoszała plaża:
W tym miejscu znowu jesteśmy zmuszeni na długi postój w pobliskiej knajpie przy plaży. W końcu udaje nam się wyruszyć wzdłuż wybrzeża do samej Gdyni. Najpierw zatrzymanie na molo w Gdańsku w celu obczajenia widoku na zachód wybrzeża:
Jedziemy sprawnie opustoszałym bulwarem do Sopotu, gdzie wybitne pustki jak na tę porę roku. Molo również nie oblegane:
Z Sopotu do Gdyni dostajemy się bardzo uciążliwą trasą. Mariusz zaplanował trasę przez tę oto skarpę z nadzieją, że jest ona przejezdna:
Nic bardziej mylnego. Już samo to, że przejście jest oznaczone szlakiem pieszym sugerowało mojej żarówce w dynce żeby się tam nie zapuszczać (na podstawie doświadczenia z pieszym szlakiem czerwonym nadmorskim). Więcej było podprowadzania roweru pod strome wzgórza i sprowadzania po dużych nachyleniach niż samej jazdy. Jedyne co wynagradza ten trud to widoki:
Widok w kierunku Gdańska
W Gdyni natrafiamy na zawody w siatkówce plażowej, chowając się przed kolejnym deszczem, po czym udajemy się do portu.
Jadąc na stację PKP wstąpiliśmy po małe zakupy do pociągu i żegnamy trójmiasto z żenującą pogodą. W pociągu nie obyło się bez nietaktu, gdyż ze zmęczenia nie wiedzieliśmy, że wsiadamy do nie naszego wagonu. Na stacji w Gdańsku okazało się, że dwoje ludzi ma bilety na miejsca, na których siedzieliśmy, a nasz wagon jest kawałek dalej i również posiada miejsca na rowery. W Tczewie robimy szybką akcję przesiadka i dalej już jedziemy prosto do Gniezna, gdzie ja udaję się transportem zmotoryzowanym ze względu na skrajne zmęczenie nóg, a Mariusz ciśnie na kołach do Trzemeszna.
Podsumowując:
Wypad jak zwykle cieszy. Pokonałem w końcu barierę 300 km w ciągu jednego wypadu. Trójmiasto zawsze odwiedzam chętnie i jeszcze na pewno tam wrócę (może nawet w tym roku :) ). Trasa, w porównaniu do tej z Poznania do Kołobrzegu, jest ekstremalna. Od początku narzuciliśmy za duże tempo (w okolicach dwusetnego kilometra średnia wynosiła około 24,5 km/h - nie na moje nogi, a gdzie tu podjazdy). Pogoda w zasadzie nas nie zaskoczyła, bo byliśmy świadomi w co się pakujemy. Raczej bylibyśmy zaskoczeni gdybyśmy zastali słońce. Pozostaje tylko odpocząć i kręcić dalej :)
- DST 305.80km
- Teren 21.00km
- Czas 14:33
- VAVG 21.02km/h
- Sprzęt Kross Level B8
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
I ja gratuluję - tez miałem "przyjemnośc" pokonania podobnej ale krótszej trasy nad morzem. I takze ostatnie 50km mnie niemiłosiernie zmęczyło i skurcze atakowały.. ale w przeciwienstwie do Waszej wyprawy to ... miałem upał. I licho wie, co byłoby gorsze. :)
bobiko - 19:30 poniedziałek, 3 lipca 2017 | linkuj
Gratulacje za dystans, no i podziwiam, że jechaliście w taką niepewna pogodę:-O W zeszłym roku pokonałem tę trasę więc wiem jak męczące jest ostatnie 50 km przed Gdańskiem. PozdRower;-)
rolnik90 - 13:26 poniedziałek, 3 lipca 2017 | linkuj
Widać, że pogoda was nie rozpieszczała. Kapitalna trasa; Gdańsk, wciąż moje marzenie.
ramboniebieski - 08:45 poniedziałek, 3 lipca 2017 | linkuj
Gratuluję pokonania bariery 300 km... i to z taką końcówką :) Zapodać sobie Kępę Redłowską na koniec to istny hardcor :) Te hopki na ostatnim odcinku przed Gdańskiem też bardzo źle wspominam. Ścieżki rowerowej jakieś może tam nie zrobili? Ruch aut był duży na tym odcinku?
Szkoda że Wam pogoda nie dopisała i tak przez cały czas mieliście szaro, buro i ponuro. sebekfireman - 08:36 poniedziałek, 3 lipca 2017 | linkuj
Komentuj
Szkoda że Wam pogoda nie dopisała i tak przez cały czas mieliście szaro, buro i ponuro. sebekfireman - 08:36 poniedziałek, 3 lipca 2017 | linkuj